Pierwsze kroki kierujemy ku cytadeli Aleppo, którą mieliśmy okazję oglądać wczoraj w nocy od zewnątrz.
Twierdza jest warta zobaczenia, to istna perełka arabskiej architektury militarnej. Od reszty miasta oddziela ją szeroka fosa (obecnie bez wody), a pochyłe zewnętrzne mury są całe wyłożone gładkimi marmurowymi płytami, aby utrudnić intruzom zdobycie zamku. Aleppo, jak i sama twierdza, wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk - była w posiadaniu m.in. Greków, Bizantyjczyków, aby ostatecznie trafić w ręce Arabów. Twierdza była bezustannie burzona, to znowu odbudowywana, modernizowana i rekonstruowana. Ostateczny kształt nadano jej za czasów panowania dynastii Ajjubidów (zapoczątkowanej przez Saladyna). Wewnątrz cytadeli znajduje się istne miasto w mieście. Kiedyś były tu domostwa, baraki, stajnie, łaźnie, meczety, świątynie, teatr...
Teraz z większości obiektów pozostały tylko gruzy, ale i tak jest na co popatrzeć – np. salę tronową czy wysoki dziedziniec. Warta zobaczenia jest też dobrze zachowana łaźnia, z charakterystyczną kopułą ze wtopionymi przeźroczystymi kryształami przepuszczającymi do środka światło. W odrestaurowanym amfiteatrze odbywają się wieczorami koncerty muzyki klasycznej. Z górnej baszty rozciąga się panorama na całe Aleppo – miasto z góry wygląda jakby czas tutaj zatrzymał się setki lat wstecz. Brak zupełnie wysokich biurowców, bloków czy drapaczy chmur (za wyjątkiem jednego jedynego wysokiego budynku rządowego).
Dotarliśmy w końcu do Bramy Qinnasrin, kiedyś głównej bramy wjazdowej do Starego Aleppo. Z czasem wąskie ulice przerodziły się w kryte suki. Właściwie cała ta dzielnica to jeden wielki suk. Sklepy, witryny, stoiska, stragany ciągnęły się przez wiele kilometrów, wzdłuż, wszerz i w poprzek ulic. Wszystkie ulice suków przykryte były sklepieniami i kopułami. Sklepienia zapewniały chłód i schronienie przed słońcem. W środku panował półmrok, jedynie małe lufciki umieszczone w kopułach przepuszczały do środka niewielkie wiązki światła, tworząc ciekawie wyglądające prześwity.
Ponieważ dzisiaj był piątek, prawie wszystkie stoiska były pozamykane, mało było też ludzi, tak sprzedawców jak i kupujących. Krążąc wśród brukowanych uliczek orientalnych bazarów, można było wczuć się w ten specyficzny, egzotyczny klimat, pachnący oliwą i kardamonem. Widok szpeciły tylko niechlujnie podwieszone kable elektryczne naprędce montowanych klimatyzatorów. Ciekawie było by się przejść taki sukiem kilkaset lat temu – kiedy nie było elektryczności i sklepy oświetlały tylko światła świec, a lokalni kupcy nie wciskali przyjezdnym turystom tandety.
O ile wczoraj paradowaliśmy po mieście w krótkich spodenkach, zwracając co rusz uwagę Syryjczyków, dziś postanowiliśmy wtopić się w tłum i ubrać się nieco po arabsku. Czyli długie spodnie, pasek i koszule z kołnierzykiem. Na nic to się jednak nie zdało, bo przechodnie i tak potrafili rozpoznać w nas przyjezdnych Europejczyków i co chwilę krzyczeli do nas „Welcome!” lub „Hello!”. Ze szmatami Arafata przywiązanymi na głowie wzbudzaliśmy jeszcze większe zainteresowanie. Wyglądaliśmy po prostu jak ludzie paradujący w Krakowie w ludowej czapeczce krakowiaka. Kefije były jednak bardzo pomocne, gdyż chroniły głowę i kark przed szkodliwym działaniem słońca. Podążając za wskazówkami przewodnika, zwiedziliśmy jeszcze parę kościołów mieszczących się na Starym Mieście – między innymi kościół Armeński oraz Kościół Syryjskich Katolików. Szczególnie dziwnie wyglądały arabskie szlaczki pod obrazami Jezusa i Maryi Panny – połączenie było zaprawdę niebywałe. Ogólnie kościoły te to żadna rewelacja, ale jeśli kogoś interesują takie rzeczy to można zobaczyć. Znacznie bardziej ciekawe było samo dojście do tych obiektów ciasnymi i krętymi uliczkami.
Z ciekawości udaliśmy się jeszcze do muzeum mieszczącego się w centrum bardzo blisko naszego hotelu.
Z ciekawości udaliśmy się jeszcze do muzeum mieszczącego się w centrum bardzo blisko naszego hotelu.
Mając sporo czasu do końca dnia, udaliśmy się jeszcze raz w pobliże meczetu Umajjadów. Właśnie trwały przygotowania do popołudniowej modlitwy, najważniejszej w całym tygodniu. Na marmurowej posadzce rozkładano ogromne dywany, aby mogły pomieścić więcej wiernych. Plac wprost roił się od ludzi. Dużo mężczyzn w tradycyjnych białych dżalabijach i kobiet w strojach ninja i czadorach. Do tego pełno dzieciaków, które beztrosko biegały i latały po całym meczecie, krzycząc i śmiejąc się. Gdy muezzin zaczął wzywać swoim śpiewem z minaretu wiernych do modlitwy, dziedziniec powoli zaczął pustoszeć. Zostali sami mężczyźni, a kobiety usunęły się na bok pod arkady. Wkrótce i my opuściliśmy meczet, aby nie zakłócać muzułmanom ich modlitwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz