poniedziałek, 8 lutego 2010

6-ty dzień podróży, czyli na kolanach u Mustafy

Rano czekało nas pakowanie plecaków i przygotowanie się do dalszego wyjazdu. Zdaliśmy klucze i umówiliśmy się z kolesiem z recepcji na zostawienie bagaży na przechowanie do popołudnia. Po uregulowaniu rachunku, zostało nam jeszcze parę ładnych godzin do wykorzystania. Maciek z Mariuszem udali się promem do Haremu aby kupić bilety do Gaziantep (woleliśmy mieć bilety wcześniej, aby potem nie okazało się że nie ma dla nas miejsca), natomiast ja z Kubą poszliśmy na pocztę w celu nadania listów do Polski. Następnie udaliśmy w stronę dzielnicy Beyoglu leżącej po drugiej stronie Złotego Rogu, tuż za mostem Galata. Aby tam się dostać, trzeba wpierw przejść przez Spice Bazaar. Bazar ten, dużo mniejszy i skromniejszy od Wielkiego Bazaru, ma naprawdę wyjątkowy i niesamowity klimat.
Najbardziej przyciągały uwagę wielkie kopce wonnych przypraw, ziół, herbat, ogromne kloce tureckich cukierków i słodkości, aromatyczny tytoń, była nawet Turkish Viagra. Bez ogromu tandety robionej specjalnie pod turystów, której pełno na przereklamowanym Grand Bazarze.
Po wyjściu ze Spice Bazaru, tuż przed mostem po prawej stronie mieści się Yeni Cami – Nowy Meczet. Nie mogliśmy odmówić sobie wizyty w tym meczecie. Może i Błękitny Meczet powala swoją potęgą i ogromem, ale to właśnie ten mniejszy i bardziej kameralny Yeni Cami ma w sobie to coś, co sprawia, że warto tu się zatrzymać na dłużej i posiedzieć w spokoju na miękkim dywanie.
Na Beyoglu wprawdzie nie dotarliśmy, gdyż strasznie się rozpadało. Nie było sensu leźć tam w deszczu, więc zawróciliśmy pod kryte sklepienia Bazaru. Stamtąd poszliśmy w stronę Otoparku – parku Otomana mieszczącego się tuż przed pałacem Topkapi, gdzie umówiliśmy się z pozostałą dwójką.
W parku znajdował się duży pomnik Kemala Mustafy, znanego bardziej pod imieniem Atatürk. Szkoda, że przegoniła nas parkowa policja i nie udało się nam zrobić zrobić zdjęcia na jego kolanach. Atatürk to absolutny turecki bohater narodowy nr 1. To właśnie on stworzył kształt obecnej laickiej Turcji na gruzach imperium Osmanów. Na mieście wszędzie jest pełno jego podobizn, w sklepach i urzędach wiszą jego portrety, a wszystkie banknoty i monety tureckie zdobi jego facjata. Można strzelać w ciemno, że każdy większy obiekt w Turcji jest nazwany jego imieniem. Lotnisko Atatürka, Węzeł Atatürka, Most Atatürka itd. W Polsce dużo obiektów jest nazywane imieniem Jana Pawła II. W Gdańsku natomiast wszystko jest 'Bałtyckie'. Kampus Bałtycki, Galeria Bałtycka, Opera Bałtycka, Filharmonia Bałtycka, Arena Bałtycka. Nawet morze też jest Bałtyckie.
Po spotkaniu z resztą nie pozostało nic innego tylko zabrać z Erenlera plecaki i udać się do przystani promowej i następnie przepłynąć na Harem Otogar. Kołysząc się na falach Bosforu, w oddali żegnały nas szpiczaste minarety Hagii Sofii i przestronne tarasy pałacu sułtańskiego.
Planowany odjazd autobusu do Gaziantep o godz. 18.30. Jest jednak już 10 min. po czasie a autokaru jak nie było, tak nie ma. Turek z biura Urfa Cesur też się denerwuje. Wyciąga z kieszeni cztery telefony komórkowe i raz po raz wydzwania na kolejne numery, usiłując dowiedzieć się co z opóźnieniem. Po parunastu minutach zwłoki autobus w końcu zajeżdża na peron i możemy zapakować bagaże do środka (przyczyna spóźnienia to oczywiście korki na mieście).
Jesteśmy jedynymi turystami/podróżnikami w autobusie. Większość pasażerów to rodziny z dziećmi. Kobiety w Turcji (muzułmanki) zazwyczaj chodzą w długich płaszczach okrywających całe ciało oraz w chustach przewiązanymi na głowie ukrywającymi włosy. 
Na ulicach Stambułu jest to częsty widok. Natomiast czarne czadory albo burki, zasłaniające kobietę od stóp do głów włącznie z twarzą, są tu rzadkością. Coraz częściej można spotkać tzw. wyzwolone Turczynki - tradycyjne muzułmańskie chusty noszą do trampek Conversa i ciuchów ze znanych butików, dzierżąc w rękach najnowsze modele telefonów komórkowych czy ipodów.
Do widzenia Stambule! Pewnie jeszcze nie raz tutaj wrócimy!

Brak komentarzy: