sobota, 6 lutego 2010

1-szy dzień podróży, czyli zaczynamy wyprawę

Pierwszy odcinek wyprawy i zarazem jeden z najdłuższych jaki mamy do przebycia za jednym razem, to przejazd pociągiem PKP przez całą Polskę z Gdańska aż do Przemyśla. Stamtąd mieliśmy zamiar przedostać się na Ukrainę i dalej podróżować już na południe przez Rumunię, Bułgarię aż do Turcji. Pociąg pośpieszny z przesiadką w Krakowie odjeżdżał z peronu w Gdańsku - Wrzeszczu o 19.40. Krótkie pożegnanie, ostatni rzut oka na nasz Gdańsk i już siedzieliśmy w środku w pociągu do Krakowa. Przed nami prawie 1000km drogi, co przekłada się na 16h jazdy w 'pośpiechu'. Ekskursję czas zacząć! Cała na przód ku wielkiej przygodzie!

  Pośpiech jednak wypchany był po brzegi. Bardzo dużo ludzi albo wracało albo właśnie wybierało się na wakacje. O znalezieniu wolnego przedziału można było zapomnieć – pomimo tego, że pociąg wyruszył z Gdyni nie więcej niż pół godziny temu, przedziały były już całe pozapełniane. Po małej wycieczce po wagonach w te i we wte z plecakami, jakimś cudem udało nam się znaleźć 4 wolne miejsca. Cały czas dosiadali się ludzie i od Tczewa pociąg był pełen.
     Mieliśmy o tyle szczęście, że nasz pociąg („Monciak-Krupówki”) miał w swoim składzie salę kinową. Jeden z wagonów został odpowiednio przerobiony i był wyposażony w fotele lotnicze, klimatyzację, telewizory LCD. Fajna sprawa, było dużo miejsca, chłodek kli-my, wygodne fotele, nawet jakieś tam filmy puszczali (słabe komedie romantyczne). Aż żal robiło się tych wszystkich ludzi, którzy z powodu braku miejsca w przedziałach zaczęli już koczować na korytarza na własnych bagażach. Wyjście do toalety i przebicie przez te na wpół uśpione zwłoki styranych pasażerów i ich tobołki graniczyło z cudem.
    Oczywiście nie zapomnieliśmy o odpowiednim 'zaopatrzeniu', mającym na celu umilić długą i nużącą podróż. Niektórzy są nawet zdania, że w PKP na trzeźwo to się nie da podróżować. Jest w tym trochę racji. Po jakimś czasie trunki się jednak skończyły. Na ratunek przyszedł na szczęście pan 'prowadnik' obsługujący Warsa, serwujący też kawę i herbatę. W swojej ofercie miał również inne napoje, oczywiście 'spod lady' i na lewo. Za zestaw obiadowy składający się z zupy chmielowej skasował nas aż po 7zł. To dużo, nawet zważywszy na warunki podróżowania pociągiem. Stację dalej po przedziałach przebiegł się również przedsiębiorczy tubylec, oferujący ten sam produkt (i w dodatku schłodzony) za 5zł. Transakcji z klientami dokonywał nawet po odjeździe pociągu ze stacji. Biegnąc po peronie wzdłuż odjeżdżającego pociągu i jednocześnie wyjmując zaopatrzenie zza pazuchy, krzyczał do klienta: „Zdążymy zdążymy!”.

Brak komentarzy: