sobota, 20 marca 2010

17-ty dzień podróży, czyli Indiana Jones i Skarbiec Faraona

      Noc była nieco chłodna, spać nie dawała też wkurzająca i cieknąca spłuczka. Na dodatek, ktoś w nocy zarzygał cały kibel. Podłoga, deska, muszla, wszystko było urąbane resztkami żarcia. Niestety rano nikt nie chciał się przyznać do tego bałaganu. Nawet straszliwie skacowany Kanadyjczyk, który wstawał w nocy i wydawał z łazienki dziwne odgłosy, też teraz zarzekał się, że to nie on. 
      Dziś mamy cały dzień na zwiedzanie Petry. Petra jest najsłynniejszym obiektem tury-stycznym w całej Jordanii, a może i na całym Bliskim Wschodzie. Do tego starożytnego miasta tajemniczych Nabatej-czyków, pełnego skalnych grobowców przyjeżdżają tłumy z całego świata, wabione unikalną aurą i niezwykłym położeniem tego miejsca. 
       Przez cały dzień mamy zamiar wszystko dokładnie obejść. Powinniśmy dać rade, ale podobno teren Petry jest tak rozległy, że nawet poświęcając kilka dni wszystkiego się nie zobaczy. Bilety są za to bardzo drogie. Za jednodniowy należy zapłacić aż 21 żydów (30 USD, za dwudniowy niewiele więcej). Podobno parę lat temu były jeszcze zniżki studenckie, ale zrezygnowano z nich. Pewnie pomyśleli, że jak ktoś już tutaj przyjedzie, to i tak bez patrzenia wyda grubą kasę za wstęp.
       Ponieważ czeka nas dużo chodzenia w słońcu, to podążając za radą Polaków z dachu, kupujemy zawczasu zapas wody na cały dzień. Podobno już na terenie Petry za butelkę wody kasują 2 żydy, czyli 4x drożej niż w mieście. Wejście do Petry znajduje się około dwóch kilometrów od naszego hostelu, należy iść cały czas w dół główną drogą. W Visitors Center kupujemy nasze bilety oraz zaopatrujemy się w różne mapki i prospekty. Bilet należy mieć cały czas przy sobie, gdyż podobno strażnicy na koniach często je sprawdzają.
       Początek kompleksu wyglądał dosyć niepozornie. Ścieżka powoli zagłębiała się w szerokiej dolinie. Na jej bokach można było spotkać pierwsze próby ingerencji człowieka w skalne ściany – wydrążone w kamieniu groby oraz tzw. Bloki Dżinów. Ponieważ turystyka tu kwitnie, na ścieżce jest też mnóstwo osiołków i innych wielbłądów, które w asyście Beduinów wożą na grzbietach lub w rikszach wygodnych zachodnich turystów.
       Po kilkudziesięciu metrach w dół ścieżki szeroka dolina zaczęła się zwężać, by w końcu całkowicie się zmniejszyć do zaledwie niewielkiej szczeliny. Właśnie oto zaczynał się As-Siq – kręty i bardzo wąski wąwóz prowadzący do wnętrza starożytnej Petry. Wejście do miasta było bardzo dobrze ukryte i tylko nieliczni wiedzieli o jego istnieniu. Przez ten wysoki na kilkadziesiąt metrów wąwóz niegdyś przepływała rzeka, która doprowadziła do poszerzenia tektonicznej rozpadliny i nadała ostateczny kształt As-Siq. Wąwóz wił się i meandrował między skałami, co rusz zakręcając i odsłaniając co ciekawsze formy skalne, jaskinie, jamy, pieczary, grobowce. Spacer tym wąwozem to naprawdę niezapomniane przeżycie.
       Po blisko półtora kilometra, na końcu krętego wąwozu ukazał się monumentalny Skarbiec Faraona. Obraz tej wyłaniającej się zza zakrętu pięknie zdobionej budowli jest bodajże najsłynniejszym ujęciem w całej Jordanii. El Chazne Faraoun, czyli Skarbiec Faraona to wizytówka Petry i najbardziej znany zabytek. Fasada tej wysokiej na blisko 40 metrów budowli zdobiona jest klasycznym portalem oraz pięknie zakończonymi kolumnami. Najbardziej powalające jest to, że cała budowla została wycięta i wykuta z jednego kawałka litej skały. Nic tu nie jest dobudowane – nawet podtrzymujące fronton kolumny są z tego samego kamienia. Niesamowite są też same skały z których wykuto Skarbiec - mają one piękną tęczową strukturę. Są koloru różowo-czerwono-pomarańczowego i tworzą niezwykłe, ciekawe formy geologiczne oraz fantazyjne i wielobarwne wzory.
       Wnętrze skarbca jednak rozczarowuje – po prostu nic tu nie ma. Ci, którzy naoglądali się Indiany Jones'a, mogą czuć się nieco zawiedzeni. Świętego Grala tutaj nie ma, jest za to dosyć duża choć pusta sala z idealnie prostopadłościennymi murami.
       Jak nie trudno się domyślić, przed fasadą Skarbca po prostu roi się od turystów. Łażą wszędzie i wszędzie ich pełno, tak więc jak ktoś chce sobie zrobić ładne zdjęcie bez nieproszonych gości w kadrze, to życzę powodzenia. Oprócz wszechobecnych turystów kręcą się także niezwykle nachalni Beduini, a to wciskający jakieś beznadziejne naszyjniki i koraliki, a to namawiający na przejażdżkę na zwierzątku. Do wyboru wielbłąd lub osioł. Można rzec, że mieści się tutaj prawdziwy zwierzęcy węzeł komunikacyjny. Do wyboru jest kilka tras. Najbardziej popularnym szlakiem jest oczywiście przejażdżka przez wąwóz as-Siq, chociaż często ludzie wybierają też trasę na grzbiecie osła do wyżej położonych partii Petry. Postoje te omijaliśmy szerokim łukiem. Może dlatego, że z powodu obecności tak dużej liczby zwierząt, wokół było pełno odchodów. Wszystkie ważniejsze szlaki też były uwalone oślim łajnem, że aż trzeba było bacznie manewrować wśród stromych stopni.
       Chcąc oddalić się od tego zbiegowiska, wybraliśmy mniej uczęszczaną trasę na tzw. Wyżynę Ofiarną (Sacrificial High Place). Jest to najwyżej położone miejsce Różowego Miasta. Szlak wiódł stromymi wykutymi stopniami wśród skał, żlebów i głazów. Idąc szlakiem w górę, co chwila trzeba było się zatrzymywać. Jednak to nie zmęczenie zmuszało nas do postoju, tylko ciągle pojawiające się fenomenalne widoki. W ogóle nie opłacało się chować aparatu, prawie zawsze po paru krokach znaleźć można było jakiś ciekawy do uwiecznienia pejzaż lub kadr. Co rusz mijaliśmy poukrywane gdzieś w szczelinach i rozpadlinach grobowce z charakterystycznymi nabatejskimi schodkami w górnej części portalu. Trzeba zaznaczyć, że Petra jest nieco mylnie nazywana przez wszystkich skalnym miastem. Może miasto tutaj kiedyś i było, ale obecnie nie został z niego kamień na kamieniu. Prawie wszystkie te wydrążone w skale budowle to pozostałości grobowców.
       Hulający w wyższych partiach gór wiatr powoduje erozję skał, odsłaniając tym samym piękne, zapierające dech w piersiach i nie spotykane nigdzie indziej niesamowite różowo-pomarańczowe formy piaskowca. Skały tworzą wspaniałą rewię kolorów, odcieni, form, faktur, wzorów. Są one idealnym dopełnieniem do nabatejskich budowli i to właśnie one nadają temu miejscu ten niepowtarzalny wydźwięk, klimat i koloryt.
       Na samym szczycie Wyżyny Ofiarnej w sumie nic nie ma, może poza dwoma obeliskami i piękną panoramą na całą Petrę oraz okolicę. Doskonale widać skalną dolinę, w której Nabatejczycy wybrali sobie miejsce na dom. W otaczających ją skalnych ścianach można doliczyć się dziesiątek, jeśli nie setek fasad grobowców, w tym znanych Grobów Królewskich. Ciekawe, czy już archeolodzy zbadali je wszystkie dokładnie. Może jeszcze gdzieś się jakieś uchowały, zapomniane i ukryte, nie splądrowane przez nikogo, czekające tylko na odkrycie dla współczesnego świata.
       Dojście na Wyżynę Ofiarną poza możliwością delektowania się ciekawymi widokami, ma jeszcze jedną zaletę. Ponieważ dojście jest nieco długie i trochę męczące, omija się tym samym tłumy turystów, którzy gromadzą się jedynie przy nie wymagających wysiłku najpopularniejszych miejscach (Skarbiec i ruiny amfiteatru). Daje to też możliwość przejścia całego kompleksu nieco od tyłu, luźniejszą i mniej oklepaną drogą.
       Na szlakach swoje stoiska z pamiątkami porozstawiali wszę- dzie Beduini. Nie można przejść stu metrów, żeby nie natrafić na jakiegoś. Nawet jak się mówi konsekwentnie „nie”, to i tak będą łazić, i namawiać aby przynajmniej popatrzyć na ich podejrzanej jakości towar. Najbardziej utkwił w pamięci obraz biednych beduińskich dzieci sprzedających kamienie. Tak, kamienie. Takich kolorowych, co ich pełno wszędzie dookoła się walało. Jak by komuś nie chciało się schylić pod nogi i podnosić, to mógł sobie takiego kamyczka kupić za jednego żyda.
       Powoli schodząc z Wyżyny ofiarnej dotarliśmy w końcu do „poziomu zero”, by niedługo potem znowu zacząć wspinać się w górę. Tym razem kierowaliśmy się do tajemniczego monastyru – zwanego tutaj Ad-Deir. Kamienisty szlak był znacznie bardziej uczęszczany. Świadczyły o tym między innymi tony leżącego na stopniach łajna. Byliśmy też co chwila mijani przez idące do góry osiołki z turystami. Droga zajmowała teoretycznie koło godziny, do przejścia w 45 minut. Na szczęście częste zakręty i urozmaicony teren ofiarowały nieco cienia i pozwalały na krótki odpoczynek (nie muszę chyba dodawać jest upał i słońce strasznie pali).
       Monastyr to olbrzymia skalna budowla, bardzo podobna do osławionego Skarbca. Wycięta z jednego bloku skalnego, posiada podobny portal i wsparty na kolumnach fronton. Niestety niezbyt fortunne położenie i utrudnione dojście sprawia, że nie jest on taki rozsławiony i popularny jak Skarbiec. W sumie, to Monastyr jest nawet dużo większy. Jest też nieco gorzej zachowany i trochę poniszczony – tutaj na górze wiatry są większe i erozja zrobiła swoje. Nazwa Monastyr wzięła się z tego, że podobno w czasach bizantyjskich chrześcijanie zrobili w środku świątynię. Do dziś nie jest jasne pierwotne przeznaczenie tej budowli, ale najprawdopodobniej był to grobowiec jakiejś ważnej persony.
       Będąc już tak wysoko można się skusić również na widoczek – informowały o tym liczne znaki i drogowskazy, oferujące „Magnificent view of a lifetime!”. Wystarczyło jeszcze parę(set) metrów podejść w górę na szczyt wzniesienia. Hasła były nieco przereklamowane, ale widok niczego sobie, ładnie widać było okoliczne łańcuchy górskie, a nawet odległą Pustynię Arabską.
       Pora była się zbierać. Na szczęście zejście na dół zajęło nam tylko chwilę, chociaż trzeba było manewrować między mozolnie wspinającymi się osłami wiozącymi grube baby. Wkrótce potem dotarliśmy do ruin właściwego miasta. Trudno to nazwać miastem – z budynków „mieszkalnych” lub użyteczności publicznej nie został kamień na kamieniu, albo właśnie sterta chaotycznie rozrzuconych tu i w ówdzie kamieni i nic nie znaczących resztek. Groby za to zachowały się doskonale, więc sumie do Petry bardziej pasuje termin nekropolia aniżeli skalne miasto. Idąc starym decumanusem (główna droga w miastach rzymskich), na wprost przed nami majaczyły w oddali Groby Królewskie. Minęliśmy po prawej resztki jakiejś świątyni, a niedługo potem dotarliśmy do ruin amfiteatru. Na szlaku zrobiło się gęściej. Po prawej stronie widać było ponownie Skarbiec Faraona – to właśnie tutaj jest największy punkt zborny i tłok jeśli chodzi o turystów.
       Grobowce Królewskie są jednymi z najbardziej okazałych grobów Petry. Na uwagę zasługują groby: Urny, Jedwabny, Koryncki i Pałacowy. Każdy z nich jest na swój sposób unikalny. Niestety fasady zostały wyraźnie nadgryzione zębem czasu. Narażone na działanie słońca i wiatrów kolumny czy frontony bardzo zwietrzały, tak że w ledwo dało się rozpoznać ich zarysy.
       Nasza całodniowa wycieczka po Petrze powoli zbliżała się ku końcowi. Została nam tylko jedna rzecz do zrobienia – powrót wąwozem w pobliże głównego wejścia, jednak nie przez as-Siq, a położony nieco dalej i znacznie mniej popularny przełom rzeki Wadi al-Mudhlim. Odnalezienie wejścia do tego kanionu okazało się wcale nie takie proste. Teoretycznie należało iść około kilometra na północ od Grobów Królewskich, mając je cały czas po swojej prawej stronie i szukać w skalnej ścianie jakieś rozpadliny lub wąskiej szczeliny. Musieliśmy parę razy zawracać, gdyż obrana przez nas droga okazywała się ślepym zaułkiem (np. Grób Sextimusa). Na szczęście po parunastu minutach wędrówki wzdłuż wyschniętego koryta rzecznego los zaprowadził nas do celu.
       Kanion al-Mudhlim wyglądał niesamowicie. Drążony był cierpliwie cierpliwie przez stulecia, kropelka po kropelce. Wysoki na kilkadziesiąt metrów, z licznymi meandrującymi i ciasnymi zakrętami o blisko 180 stopni. W najwęższym miejscu szerokość wynosiła niecały metr, więc ledwo się można było przecisnąć. Droga była też nieco trudniejsza i wymagająca. Nie to co pięknie wybetonowany i przygotowany pod turystów kanion as-Siq. Tutaj cały szlak był pozostawiony sile natury. Trzeba było co rusz omijać różne przeszkody, skały i inny materiał niesiony przez rzekę. Należało również wykazać się niezłą sprawnością fizyczną, aby wspiąć się na tarasujące drogę głazy. Koryto co chwila rozszerzało się i zwężało, by w końcu wyjść na w miarę otwartą przestrzeń. Ostatnim odcinkiem do pokonania był wydrążony w skale kilkudziesięciometrowy, pogrążony w ciemności tunel. Został on wykonany już w starożytności, aby skierować tutaj wody opadowe pochodzące z wąwozu As-Siq. Wkrótce dotarliśmy do początku kompleksu. Dla nas był to niestety już koniec tej całodniowej wyprawy. Reasumując, Petra to naprawdę piękne i godne polecenia miejsce. Liczne budowle wykute w skałach – począwszy od Grobowców Królewskich i Monastyru, a skończywszy na okazałym Skarbcu, naprawdę robią niesamowite wrażenie. I do tego te różowo-pomarańczowe fantastyczne wzory i formy skalne. Nie bez kozery Petra jest teraz jednym z Siedmiu Nowych Cudów Świata.
Wprawdzie cena na wstęp jest trochę wygórowana i turystów tutaj pełno (a warto przypomnieć, że środek lata to nie jest tutejsza pełnia sezonu), ale większość z nich poprzestaje na wędrówce wąwozem do Skarbca Faraona i Grobów Królewskich, z rzadka tylko zahaczając o Monastyr Ad-Deir. Owszem, są to nie lada atrakcje i ciężko rzec, że są przereklamowane, ale równie ciekawe miejsca można spotkać z dala od popularnych szlaków. Wystarczy wykrzesać z siebie nieco siły i wspiąć się na Wyżynę Ofiarną oraz zmierzyć się z siłami natury pokonując wydrążony przez rzekę kanion Wadi al-Mudhlim.
       Petra jest bardzo rozległa, ale jeden pełny dzień absolutnie wystarczy aby w spokoju wszystko zobaczyć. Pół dnia – już nie bardzo. Dlatego też te wszystkie fakultatywne wycieczki z Egiptu i bieganie z mapą patrząc nerwowo na zegarek i odliczając czas do odjazd autokaru mijają się z celem i zapewniają tylko powierzchowne poznanie Petry.
       Całodzienna wędrówka bardzo nas wykończyła. Ledwo staliśmy na nogach. Lipcowe słońce ciągle nie dawało spokoju. Po przyjściu do hotelu już niezbyt wiele się działo. Wybraliśmy na żarcie, trochę się pobyczyliśmy, zapisaliśmy się na jutrzejszy autobus na pustynię Wadi Rum, poszliśmy na miasto wymienić pieniądze. Znowu. Jordania jest droga, a Wadi Musa to już szczególnie. Wydajemy ponad dwie dniówki dziennie. Chcemy już do Syrii!

Brak komentarzy: